
Jeden z najciekawszych muzyków i najlepszych dyrygentów, z jakimi miałam okazję pracować.
Grek mieszkający w Rosji i cieszący się tam sławą niczym gwiazda rocka, w Europie również robi furorę, gdziekolwiek się pojawia. Jedni uważają go za szaleńca, inni za geniusza…
Teodor Currentzis w – zdaje się – pierwszym wywiadzie po polsku.
***
listen in English:
***
– Co oznacza dla ciebie bycie muzykiem? Czy to praca, czy raczej powołanie, misja?
– Oczywiście, że misja. Być muzykiem… to trochę jak starać się być istotą ludzką w zoo. Oznacza inność; jest trudne. Ten świat nie jest stworzony dla muzyków, lecz dla ludzi, którzy trzymają się systemu, przestrzegają prawa… Żeby być muzykiem, trzeba podążać za intuicją i sercem – a w dzisiejszym świecie na żadną intuicję i serce nie ma miejsca. Trudno jest więc być muzykiem. Prawdziwym muzykiem… Bo jedynie profesjonalistą, wykonującym swój zawód – ok…
– A co to jest “prawdziwy” muzyk?
– Hmmm…. To nieco naiwna, romantyczna osobowość. To swego rodzaju magik; ktoś, kto chce rewolucji, chce dokonać zmian w tym świecie. Nie satysfakcjonuje go rzeczywistość, w której żyje, próbuje więc stworzyć nową – taką, w jakiej chciałby się znaleźć…
– Czy takim muzykiem można się stać? Czy trzeba się nim urodzić?
– …Sądzę, że trzeba się urodzić z tą określoną osobowością. W odpowiednim ciele, z odpowiednią duszą. To bardzo szczególna „zbroja”, w której rodzi się muzyk.
– Co najbardziej lubisz w byciu muzykiem?
– Najbardziej? Piękne dziewczyny po koncertach! (śmiech)
…A poważnie – lubię ten moment, gdy dotykasz duszy drugiego człowieka. I niekoniecznie, gdy dzieje się to natychmiast, w trakcie koncertu, lecz raczej gdy ktoś po latach słucha, co razem zdziałaliśmy, i go to porusza. Bo – na przykład – wy, którzy gracie teraz tutaj ze mną, pewne rzeczy dostrzeżecie dopiero za 2-3 lata. Nie interesuje mnie występ, interesuje mnie ten trening. To jakby joga, którą prowadzę dla moich muzyków; duchowe szkolenie, które im oferuję…
– A czy jest cokolwiek, czego w tej pracy – profesji – karierze nie znosisz?…
– Nie znoszę „pracy, profesji i kariery”. Tych trzech słów.
– (śmiech) …ok, przepraszam!… w byciu muzykiem…
– …nie lubię być muzykiem. Wolałbym być pisarzem…
Piszę! – no ale jestem muzykiem… Jestem poetycki w muzyce i muzykalny w poezji.
– …Wracając do stawiania się owym prawdziwym muzykiem – bo wciąż wierzę, że można się doskonalić, a nie trzeba urodzić geniuszem… Słuchając Aleksieja Liubimova, gdy grał Schuberta, zastanawiałam się, czy potrzeba siwych włosów, by tak jak on znaleźć – i przekazać – sens każdej nuty…? Czy jest jakiś sposób, by tam „dotrzeć”, rozwinąć się wcześniej? Czy koniecznie potrzeba wieku i doświadczenia…?
– Cóż, Aleksiej Liubimov jest z natury ogromnie utalentowany, to po pierwsze. Jednocześnie to wielki intelektualista. Ma już 70 czy 68 lat, a bez przerwy poszukuje. Historyczne instrumenty, post-awangarda, minimalizm… On naprawdę troszczy się o swą rolę w czasie, w którym żyje. Ponadto – pochodzi ze Wschodu, ale ma w sobie świetną mieszankę najlepszych cech wschodu i zachodu. To coś wspaniałego; coś, co mają również Polacy – jesteście wschodnim narodem, ale możecie bez trudu sięgać po to, co dobre w Europie, na zachodzie. Już np. Niemcy nie mają nic ze wschodu; nie mają legato, oni są – tak jak ich język – staccato…
– A byłeś kiedyś, lub dyrygowałeś, w Polsce?
– Oczywiście. W Warszawie, Krakowie i… nie we Wrocławiu, tylko tym drugim mieście…
– Poznaniu?
– Tak! W Poznianiu. Z Mahler Chamber Orchestra.
– Aha, czyli nie dyrygowałeś jeszcze polską orkiestrą?
– Nie.
– A przyjąłbyś zaproszenie?
– Tak, macie kilka dobrych orkiestr… Zapraszał mnie ostatnio Antonini, dyrygent Il Giardino Armonico, do Wrocławia na festiwal muzyki dawnej [Giovanni Antonini jest nowym dyrektorem arystycznym Wratislavia Cantans – M.], ale to jest już we wrześniu; mój kalendarz na wrzesień jest dawno zapełniony… Nie znoszę tego…
I, wiesz, uwielbiam Kraków. To wspaniałe miasto. Warszawa też mi się podoba.
– Warszawa zrobiła się bardzo europejska…
– …tego akurat w niej nie lubię! Wygląda jak Moskwa…
– …Chyba teraz bardziej jak Berlin…!
– A byłaś kiedyś w Moskwie?
– …nie! (śmiech)
– Moskwa jest znacznie bardziej europejska od Warszawy. Bardziej europejska niż Nowy Jork! Mają tam dużo pieniędzy…
W Warszawie podobają mi się małe dzielnice, domki… Tak, Warszawa to świetne miasto – ale jednak bardziej inspirujący, zapadający w pamięć jest dla mnie Kraków.
– …Kolejne pytanie, które zanotowałam, to czy twoim zdaniem istnieją jakieś elementy osobowości – poza talentem, poza ciężką pracą – niezbędne na owej drodze do muzycznej „wielkości”? Jakieś cechy charakteru, które są szczególnie ważne?
– Sądzę, że… każdy musi się zakochać oraz wyrazić swój własny protest.
Zakochanie to największy protest w naszym życiu, ponieważ stajemy przeciwko wielu rzeczom. Po pierwsze, przeciwko instynktowi: instynkt człowieka – tak jak i zwierzęcia – mówi, że to, co ważne dla naszego życia to pokarm, woda itd. Nikt nie jest gotów umrzeć za kogoś innego. Aż pojawia się miłość – i mówi: nie, jest coś więcej; coś ponad to, co widzimy… I nagle możliwe staje się poświęcenie dla drugiego człowieka, a nawet oddanie za niego życia. Bo miłość to nie hormon…
Gdy spojrzy się na to od tej strony, to widać, że miłość to wspaniały protest. Ten świat umiera i wierzy, że tylko to, co umiera, jest istotne. To, co można kupić. Również w naszym zawodzie liczy się głównie pensja i czas pracy… Ważne jest dla ludzi to, co będzie prochem! Bo będzie nim i pensja, i wszystko inne… Rzeczy nieśmiertelne, których nie można kupić, to inspiracja, miłość, poświęcenie, duchowe uniesienie… Wszystko to w dzisiejszym świecie się nie liczy, bo nie jest stabilne, materialne. Ludzie nie wierzą już w duchowość – więc to, na co pracują, to rzeczy materialne; rzeczy, które umierają… Nie ma miejsca na nieśmiertelność. Zatem osoba, która się zakochuje, wyraża jakby anarchistyczny protest przeciwko tej konstytucji śmiertelności. Muzyka, poezja – to broń w rękach tego, kto kocha. Flaga naszego protestu. Muzyka po to była przecież tworzona – nie dla biznesmenów, którzy przychodzą dziś na premiery… Ona jest dla nas samych. Podczas każdej próby trenujemy więc nasze ciała, tak, by w trakcie występu móc „latać”. Gdy pracujemy – uczymy się utworu, studiujemy go – nie latamy. Tworzymy jednak mapę, plan, według którego poszybujemy na koncercie…
…Wielu ludzi mówi o Wagnerze: po co te pięciogodzinne opery? Gdyby zamiast pięciu skomponował jedną godzinę muzyki, byłaby ona idealna!… Otóż nie. Jeśli nie będziemy cierpliwie mierzyć się z materiałem, z czasem!… To nie osiągniemy celu, zbawienia.
…Muzyka musi być uprawiana jak protest. Ona ma w sobie wielką filozofię, jest wspaniałym darem. W niej nie chodzi o te bzdury, których uczą w konserwatoriach. Bo to są bzdury!…
– Dyrygowałeś w wielu krajach na całym świecie. W Europie – Niemczech, Hiszpanii, Francji, ale także w Ameryce, Rosji i tak dalej… Czy mógłbyś opowiedzieć o różnicach między orkiestrami w różnych krajach? Czy zauważyłeś jakieś charakterystyczne cechy muzyków, typowe dla danego obszaru?
– Tak, na południu Europy są oni słabsi technicznie, za to znacznie lepiej grają razem, mają świetne poczucie rytmu. Łatwiej się tam dyryguje. Im dalej na północ, tym słabszy puls i rytm. Południowcy czują taki „groove”, co widoczne jest w ich ubiorze, sposobie poruszania się, w kolorach – to wszystko ma w sobie rytm; rytm jest u nich taką wewnętrzną, naturalną energią. Elementy i południa, i Europy środkowej, i wschodu, ma w sobie Rosja, Polska, Litwa, Ukraina. Tu jest i swing – inny, niż na południu, ale jest – i jakość. Intonacja, z kolei, lepsza jest w centralnej Europie…
– Co sądzisz o stanie muzyki klasycznej w dzisiejszym świecie…?
– Upada. Umiera. Myślę, że gdyby nastało straszne prawo, zakazujące muzyki klasycznej – zamkniętoby uczelnie muzyczne i sale koncertowe, a w ich miejscu otwarto restauracje i salony samochodowe – byłoby to dla nas fantastyczne. Wtedy, po 20 latach, muzyka klasyczna znalazłaby się w podziemiu, i kwitłaby, bo najważniejsza byłaby jakość, kreatywność, dusza… Nie pracowalibyśmy tak, jak się pracuje w supermarkecie…
– Przeczytałam interesujący wywiad z tobą z 2005 roku, gdzie mówisz: „uratuję muzykę klasyczną. Dajcie mi 5 lub 10 lat, i zobaczycie”. Minęło 8 lat… I jak?
– Po pierwsze, nie powiedziałem tego… To było w Londynie, miałem tam koncert… Przyszedł dziennikarz jakiejś gazety, no i tak to sobie przetłumaczył i ułożył. Ludzie byli wzburzeni i tak dalej… Ale w zasadzie nie jestem przeciwko tej wypowiedzi. Choć jej tak nie sformułowałem. Tylko że to nie mnie osądzać – czy ratuję muzykę klasyczną, czy nie. Sądzić możesz ty – ty pracujesz w różnych krajach, widzisz, jak muzyka klasyczna wszędzie wygląda, i widzisz, że to, co ja robię, to niezupełnie to samo.
– Często krytykujesz tzw. „niemiecki system” orkiestrowy. [Chodzi o to, jak zorganizowane są zespoły, z ich określoną liczbą prób i koncertów, punktualnością, formalnościami itd. – M.] Czy możesz wyjaśnić, co odróżnia go od twojej orkiestry, MusicAeterna?
– …Nie mam nic do niemieckiego systemu… jestem przeciwny systemowi ogólnie rzecz biorąc. Zacznijmy od tego, że być muzykiem to nie to samo, co pracować w fabryce. Jeśli chcesz być muzykiem, to tak naprawdę nie potrzebujesz mieć rodziny, „życia”. Masz tylko muzykę.
– …a co, jeśli chcesz?…
– Jeśli masz rodzinę, te rzeczy, to oni muszą wiedzieć od samego początku, że muzyka jest dla ciebie najważniejsza. Jeśli się ożenię, to będę musiał powiedzieć żonie, sorry, ale czasami będziesz przy mnie, nie widząc mnie przez 2 lata, bo będę w innej fazie, w innym stanie inspiracji… I ona musi to zrozumieć. Wielu „muzyków” nie chce tak żyć – kompletnie i szczerze poświęcić się sztuce, jak mnich… Chcą być trochę tu, a trochę tam, chcą mieć rodzinę i normalne, przeciętne życie. Być przeciętnymi ludźmi… A to jest niemożliwe. Widzisz, w MusicAeterna, jeśli okazuje się, że planowany czas próby nie wystarczy, to trwa ona dłużej!… Wszyscy są zmęczeni, oczywiście, że tak – ale to jedyny sposób… Jedyny sposób. Nie jesteśmy przeciętnymi ludźmi. Nie podlegamy temu systemowi. Bo on może zorganizować coś dobrego… Ale może też zniszczyć coś wielkiego. Może zamienić człowieka w robota… Sprawić, że będzie nam trudno rozmawiać o tym, co ważne; o tym, co mamy w sercu.
…Ja wiem, że to brzmi trochę jak gdybym był lunatykiem, wariatem… Ale to nie tak – jestem znacznie mądrzejszy. Wiem, jak ogrzać ten system, dać mu kilka dobrych zastrzyków… I zrobię to. Zobaczysz. Daj mi kilka lat…
(Perm, maj 2013)